?>
 
N

Nigdy nie słuchałem osób, które krytykowały moje upodobanie do podróży kosmicznych, podrzędnych cyrkowych atrakcji czy goryli. Kiedy to się zdarza, pakuję swoje dinozaury i wychodzę z pokoju.
Ray Bradbury

LITERATURA
Książka to najtańsza i najbardziej dostępna maszyna do podróży w czasoprzestrzeni. Jednocześnie wymaga od nas przekraczania siebie. Spoglądając w przeszłość, zanurzamy się w wyczytanych gdzieś tekstach, zapamiętanych obrazach, wypełnionych faktami i twardą realnością dawnych zdarzeń. Wychodząc ku przyszłości, jesteśmy jakby lżejsi, niesiemy ze sobą jedynie bagaż fikcji z elementami naukowych przepowiedni. Jednocześnie jest w tym coś bliższego, nawet jeśli oddalonego o tysiące lat świetlnych. Bliższego, bo wciąż jest przed nami. Przyszłość jest możliwa – nie tak jak przeszłość, już wykorzystana, zużyta. Pięć historii z przyszłości to pięć różnych istot, które patrzą na nas i opowiadają o przyszłym domu. Albo w tym świecie, albo w jego jednoczesnej, alternatywnej wersji. Pojawia się też komiks, prawie jak powieść, ale z narzucającym się obrazem, atakując obie półkule jednocześnie.

Orson Scott Card Gra Endera | 1985
Odebrałem im przyszłość; mogę im to wynagrodzić jedynie próbując nauczyć się jak najwięcej z ich przeszłości.

Dzieci to przyszłość. Dosłownie. W jednym z możliwych futurystycznych wariantów najmłodsi nie mogą polegać na dorosłych. Sami stają się dla siebie przewodnikami po moralnym świecie; sami stają do walki o przyszłość swoją, swojej rodziny czy ogólnie ludzkiej cywilizacji. Na takie spojrzenie w przód pozwala nam Orson Scott Card w książce Gra Endera. W tej powieści młodzi czytelnicy przeglądają się jak w zwierciadle codziennego życia, wypełnionego szkolną przemocą, brakiem wsparcia ze strony rodziców i poczuciem, że ciągle są na polu bitwy, a świat stoi na krawędzi. Zaskakujące: Gra Endera jest równie doskonale skrojona dla dorosłego czytelnika, który gładko zintegruje się z dziecięcym bohaterem. Przeraża jednak przemoc, która może doprowadzić do całkowitego unicestwienia innej rasy, bez jakiegokolwiek poczucia winy. Jednocześnie nie jesteśmy w stanie zrozumieć i wybaczyć bratu bohatera, agresywnemu psychopacie – bez trudu dostrzeżemy w nim podświadomość Endera, na którą tak łatwo można przelać wszystkie negatywne cechy i emocje. Bohater pozostaje inteligentny, nieskazitelny, wrażliwy, ale świadomy zniszczeń, których dokonuje. A mimo to jest pozbawiony winy. To dziecko w rękach militarnego rządu, manipulowane na każdym etapie szkolenia. Jest niczym narzędzie, które może być użyte w dobrym lub złym celu; samo w sobie pozostaje niewinne. Kibicujemy mu, współczujemy, cieszymy się z jego zwycięstwa. A potem odkładamy książkę i rozmyślamy nad konsekwencjami potencjalnej przyszłości, w której zagłady i jednocześnie zbawienia dokonają dzieci.

Cormac McCarthy Droga | 2006

– Mogę o coś spytać, tatusiu?
– Tak. Oczywiście, że możesz.
– Co byś zrobił, gdybym umarł?
– Gdybyś umarł, to też chciałbym umrzeć.
– Żebyśmy byli razem?
– Tak. żebyśmy byli razem.
– Dobrze.

Wyobraźmy sobie świat, w którym niemal wszystko zniknęło, a jedynym pożywieniem jesteśmy my sami. Nie wiadomo, co się stało: meteoryt, nuklearna wojna, ekologiczny kataklizm? Cały postapokaliptyczny krajobraz jest okryty warstwą niezmywalnego kurzu, poprzez który nie przebija się żadna roślina. Ludzie walczą o przeżycie, niszcząc wszelkie społeczne relacje. Okrucieństwo jest rozrywką samą w sobie, czasami też grą wstępną do kanibalizmu. I gdzieś tam, pomiędzy jednym zniszczonym miastem a drugim, ojciec dzieli się z synem ostatnią puszką z brzoskwiniami. Nie ma żony, matki ani rodzeństwa, a mimo to mamy małą rodzinę. Mężczyzna próbuje budować wizję świata, w którym ich istnienie ma sens (są „dobrymi ludźmi”, którzy „niosą światło”), zwłaszcza gdy ta mikrorodzina będzie musiała przejść kolejną przemianę. McCarthy oszczędnie dobiera słowa, pisze minimalistycznie, jakby chciał, byśmy zachowali energię na potem, byśmy mieli siły na przetrwanie. Jest ciągły niedostatek, poczucie braku, którego nie sposób wypełnić. Świat odpycha i niweczy złudzenia, ale mimo to relacja ojca i syna jest czymś istotnym, co przebija się przez szare, ciężkie chmury, nawet jeśli wiemy, że one nie przeminą i że nigdy nie zobaczymy pełnego słońca.

Grant Morrison i Frank Quitely We3 | 2004
– Być. Być gdzie?
– Być dom.

To komiksowa baśń, cyberpunkowa wersja Muzykantów z Bremy Grimmów, a może raczej militarna fantazja na temat 200 mil do domu Disneya. Futurystyczna opowieść o tym, jak wojsko efektywnie wykorzystuje zwierzęta jako broń, którą łatwo można kontrolować i po której nikt nie będzie płakał, gdy zostanie „zniszczona”. Ślady pozytywnej relacji człowiek–zwierzę dawno zostały zamazane przez kolejne treningi i misje, w których zwierzęta walczą w imię abstrakcyjnych ludzkich pojęć (naród). Jednak We3 nie jest przestrogą przed tym, co może się wydarzyć – lub też już się wydarza (Morrison zapytany, jak daleko jest przyszłość tej historii od naszego świata, odpowiedział: „Około pięciu minut”). To nie jest PET-owskie zawołanie o prawa zwierząt. To klasyczny komiks drogi, historia powrotu do domu, którego nigdy nie było. Patrzę na jedną z rozkładówek: posiekane kadry skutecznie oddają inny wymiar zmysłów zwierząt, znacznie bardziej wrażliwych i jednoczesnych w odbieraniu i przetwarzaniu bodźców. Inaczej czują czas, a ja nie mogę nadążyć za tym błyskawicznym refleksem. Jednocześnie jest tak dużo emocji: strachu, bólu, wzruszenia i tęsknoty. Patrzę na kadry zalane krwią i poczuciem winy – ich, bo w trakcie ucieczki instynktownie zabijają inne zwierzęta i ludzi; moim, bo wiem, jak bardzo byliśmy, jesteśmy i będziemy okrutni wobec zwierząt.

Adam Wiśniewski-Snerg Robot | 1973
Ma pan rację, twierdząc, że my już dziś dobrze wiemy, co w przyszłości zostanie osiągnięte z liczby naszych dzisiejszych marzeń. Odpowiedź brzmi: wszystko.

Ten literacki Matrix powstał na długo przed pomysłem sióstr Wachowskich na film z Neo. Książka Adama Wiśniewskiego-Snerga to filozoficzna opowieść, która nie pozostawia nam żadnych niespójności czy banalnych odpowiedzi. Tytułowy Robot to niejasna, cielesna istota, która próbuje wyzwolić się z bezwolności. Myśli, krytycznie rozwarstwia emocje i moralne dylematy, a jednocześnie nie jest w stanie ich odczuć. Trwa „tutaj” i „teraz”, czekając na sygnał, polecenie od rządzącego całym światem Mechanizmu. Świat przyszłości jest rzeczywistością po katastrofie: wszyscy (ludzie? roboty?) żyją w bunkrze. Przyjęcie punktu widzenia „bohatera” to przejście do kolejnej granicy naszego ewolucyjnego rozwoju. Snerg wykorzystał fikcyjną strukturę do opowiedzenia o swojej Teorii nadistot, którą możemy przyjąć jako literackie tło bądź jako prawdę o naszej rzeczywistości. Sama powieść jest zawiła, wielowarstwowa, a jednocześnie tak bardzo poruszająca i kontemplacyjna. Trudno o niej opowiadać, jeszcze trudniej oderwać ją od samej postaci pisarza, pogrążonego w depresji i niezrozumieniu, który za wszelką cenę chciał przekonać ludzkość do swoich teorii. Science fiction stało się płaszczyzną, na której przemyślenia przestały mieć charakter fizyczno-matematycznych wzorów, a stały się sercem opisywanej rzeczywistości.

Peter Watts Rzeczy | 2010
Będę się trzymać pozorów. Będę pracował z ukrycia. Uratuję ich od środka albo ich niewyobrażalna samotność nigdy się nie skończy.

Pamiętam dokładnie, jak pierwszy raz obejrzałam Coś Johna Carpentera. Mieliśmy z bratem kasetę z osiedlowej wypożyczalni, mama zrobiła nam późny obiad: pieczywo, sałatka i wędzony kurczak, wtedy moje ulubione danie. Zawsze przy kościach, chrząstkach widać było resztki zakrzepniętej krwi. Jedliśmy i patrzyliśmy na odległą Antarktykę. Mój brat szybko zrezygnował z obiadu, sama jadłam dalej, równie zachłannie patrząc w kolorowy kineskop. Miałam poczucie, że ten film zapamiętam do końca życia, jako potencjalny horror przyszłości. Wiele lat później czytam Petera Wattsa i wiem, że tych światów, które powinnam odkryć, jest znacznie więcej. Wzruszam się, współczuję temu dziwnemu gatunkowi, którego wcześniej się bałam. Odkrywam w nim podróżnika, a nie potwora; wyższą istotę, a nie krwiożerczą masę. To przewrotne opowiadanie napisane jest tak, że czytając, czuję się, jakby ktoś zrobił mi lobotomię, przekazując w zamian kawałek innego mózgu – czy też bardziej kawałek czegoś, co uruchamia we mnie myślenie na zupełnie innym poziomie. Mogę nawet zobaczyć w tym przyszłość człowieka, gdy ewolucja nas zaskoczy i zamieni nas w istotę, której historia będzie podobna do gatunku z Rzeczy. W przyszłości może nasza niewyobrażalna samotność się skończy? Ale inni i tak będą chcieli nas zniszczyć, tak jak my niszczymy innych.

***

FILM
William Gibson zwrócił uwagę na wyzwalające oddziaływanie science fiction: gatunek ten daje nam poczucie, że nie jesteśmy odosobnieni w postrzeganiu świata jako potwornego i szalonego. Bo świat jest potworny i szalony. Teraz, w tej chwili. I by to zrozumieć, potrzebujemy science fiction, które przecież jest opowieścią o tym, co teraz albo dosłownie za chwilę. Film to poniekąd ułatwia, bo wyzwala z niekontrolowanej wyobraźni, stawiając na skonkretyzowane obrazy, emocjonalność muzyki i pozorną precyzję wypowiadanych słów. Albo też utrudnia, bo nie daje wyboru, można jedynie zamknąć oczy, wyjść z kina, zrobić pauzę. Tylko na jak długo?

Świat
Jak osiągnąć taką ilość szczegółów, aby uwierzyli, że to rzeczywistość?

Pojemność gatunku science fiction jest myląca, bo powierzchownie zakłada się, że wszystko toczy się w przyszłości. Futuryzm często bawi się potencjalną apokalipsą, która po prostu niszczy plony (Interstellar, 2014) czy wszelką roślinność (Niemy wyścig, 1972), albo nawet źródło naszej ziemskiej energii (W stronę słońca, 2007). Czasami pokazuje świat, który trudno umiejscowić w czasie – niby jest to przyszłość, jednak zbyt plemienna, by uwierzyć w jej realność (seria Mad Max, 1979–2015). Jeszcze bardziej interesujące są zakrzywienia czasu, które mogą się wydarzyć nawet w garażu na amerykańskich przedmieściach (Primer, 2004) albo w szerszym kontekście historii ludzkości, nie dając jasnej odpowiedzi, co było pierwsze (Planeta małp, 1963 i kolejne). Możemy też wykorzystać nasz kosmiczny adres (Ziemia, Układ Słoneczny, Droga Mleczna, Laniakea) i zagłębić się w potencjał historii, która gubi jednoznaczność czasową. Niektóre filmy dzieją się w przeszłości w odległej galaktyce, mimo iż technologicznie wypierają teraźniejszość (Star Wars, 1977 i kolejne). Inne zaś w przyszłości, w której bez problemu poruszamy się po różnych galaktykach, dzięki zmianom po trzeciej wojnie światowej (seriale i filmy Star Trek, 1966 i kolejne). Albo nie ma żadnego aspektu zmiany czasu, zmieniamy jedynie układ odniesienia, przekraczając wrota do innego świata (Gwiezdne wrota, 1994), dosłownie wchodząc w świat gry wideo bądź komputerowego kodu (Tron, 1982; eXistenZ, 1999), czy też po prostu w umysł drugiego człowieka (Incepcja, 2010). Nie ma granic, nie ma czasu, nie ma przestrzeni – światy rozwarstwiają się, są w nich pęknięcia, przez które łatwo przeniknąć, umykając tradycyjnym podziałom na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

Człowiek
Nasze hasło brzmi: „Bardziej ludzki niż człowiek”.

Każdy film science fiction sięga po technologię jako źródło informacji, że coś się dzieje nie-teraz. Jest to najsilniej widoczne w kontekście samego pytania, kim jest człowiek, co czyni nas ludźmi, jakie są potencjalne drogi ewolucji naszego gatunku. W fantazjach dotyczących rozwoju cywilizacji wszczepy i wszelkiego rodzaju sztuczne poszerzenie zmysłów czy możliwości umysłu są bardzo bliskie tego, co już możemy zaobserwować w kontekście social mediów, smartfonów i elektronicznych kontrolerów naszych ciał (odcinek The Entire History of You, serial Black Mirror, 2011). Przemiana może również przebiegać na poziomie DNA i futurystycznej eugeniki, nawet jeśli filmowa scenografia bardziej przypomina Chandlerowskie ulice (Gattaca – szok przyszłości, 1997). W technologicznej fantazji ta cienka granica pomiędzy człowiekiem a nieczłowiekiem sprawia, że szukamy odpowiedzi, gdzie jest moment zróżnicowania. Czy jest to pamięć i strach przed śmiercią? Jeśli tak, to przecież znacznie mocniej odbieramy androidy jako ludzi, tak wyczulonych na krótką radość z egzystencji i nieuchronny, szybki koniec (Łowca androidów, 1982). Czy może wystarczy mieć „duszę” (Ghost in the Shell, 1995)? A może ciało nie ma znaczenia, wystarczy jedynie uniwersalny świat emocji i duża dawka poczucia humoru, dzięki którym zbudujemy międzygatunkowe relacje (Autostopem przez galaktykę, 2005; Strażnicy Galaktyki, 2014)?

Miasto
Zasady są proste. Kto raz tam trafi, już stamtąd nie wychodzi.

Oglądam plany miast, urbanistyczne i architektoniczne kalkulacje, które nieustannie potrzebują weryfikacji w toku zawsze chaotycznego wdrażania. Ciągle pojawia się marzenie o przyszłości, w której powstaje miasto idealne. Marzenie, które przeistacza się w nowe zarządzanie, milionowe badania i emocjonalne dyskusje, mniej lub bardziej publiczne. A przecież w kinie twórcy dawno już pokazali, że miasto przyszłości nie istnieje. Albo istnieje jako koszmar, błąd w druku, który uniemożliwia odczytanie sensów; jako plama, która rozlała się po kalce z rysunkiem. W mieście przyszłości ludzie są podzieleni jeszcze grubszą kreską, narysowaną przez genialnego architekta (Metropolis, 1927) czy też zaplanowaną przez maszynę (Alphaville, 1965). Albo w nowym świecie tracimy możliwość ucieczki: mosty zostają zaminowane, a potężny mur nagle oddziela miasto od jakichkolwiek oficjalnych systemów, pozostawiając nas samym sobie (Ucieczka z Nowego Jorku, 1981). Albo wyruszamy w kosmiczną przestrzeń, gdzie wszystko można zacząć od (właściwego)
początku (Elizjum, 2013), zapominając o „gorszym” społeczeństwie na Ziemi, które zostało w syfie, chorobie i śmierci. Najbardziej lubię miasto, które już jest – jako połączenie niekończących się, rozświetlonych drapaczy chmur i zawilgotniałych niskich, ciasnych domów, gdzie w oknach ciągle suszy się pranie (Akira, 1988). W każdej wizji miasto wyznacza świat, z którego nie ma ucieczki, mimo pozorów happy endu.

Korporacja
Mój program nie pozwala mi na działanie przeciwko wysokim urzędnikom firmy.

Kiedy w latach 80. i 90. oglądałam obrazy mówiące wprost o zagrożeniu związanym z wszechogarniającym działaniem korporacji, były to filmy science fiction: abstrakcyjna rzeczywistość, w której firmy decydują o porządku i prawie, o rozwoju gatunku człowieka i moralnych kontekstach kontaktu z obcymi. Teraz wracam do tych obrazów i zaczynam dostrzegać wizjonerstwo. Patrzę na załogę Nostromo, mało znaczących pracowników Weyland-Yutani Corporation, których ukryty cel wyprawy od początku związany był z pieniędzmi, zarobkami osiąganymi nawet kosztem życia ludzi (Obcy – ósmy pasażer Nostromo, 1979). Wątki te rozwija historia Sama Bella, który samotnie na Księżycu dochodzi do prawdy o swoim istnieniu, manipulowanym przez Lunar Industries (Moon, 2009). Jeszcze bardziej niż kiedyś porusza mnie teraz duszna i przesiąknięta przemocą zapowiedź wszechogarniającej korporacji Omni Consumer Products, która przejmuje zarządzanie policją w mieście (RoboCop, 1987). W ich marketingowym sloganie widać poczucie pełnej władzy nie tylko nad całym Detroit, wszystkimi mieszkańcami, ale również nad czasem („We’ve Got the Future Under Control”). W filmach tych polityka schodzi na dalszy plan, chociaż w historii kina nie brakuje wizji bliskich Orwellowskiej przepowiedni (Brazil, 1985) czy też połączenia inwazji obcych, polityki i konsumpcji w jedno hasło: „bycia posłusznym” (Oni żyją, 1988).

Przemoc
Był jedynym człowiekiem w historii, którego DNA zostało połączone z obcymi genami i który pozostał przy życiu. Jego wartość stanowiło to, że mógł obsługiwać ich broń.

Cała opowieść spina się klamrą. Zaczynałam od przemocy i kończę na niej. Przyszłość przesiąknięta jest przemocą niczym gąbka, która przez wieki nasiąkała i w końcu przemaka; krew wszystkich możliwych i niemożliwych istot przecieka przez palce. Zaczyna się od dzieci i wymuszenia na nich wzajemnego zabijania się (Battle Royal, 2000; Igrzyska śmierci, 2012 i kolejne). Przemoc jest obecna także w historiach o młodzieży i kontroli społecznej (Mechaniczna pomarańcza, 1971). Moją opowieść kończy prawnie uporządkowany apartheid (Dystrykt 9, 2009). I gdzieś tam pomiędzy pojawiają się mocne opowieści bez odwoływania się do brutalnych scen (Star Trek IV: Powrót na Ziemię, 1986; Kontakt, 1997; Zakochany bez pamięci, 2004). Noam Chomsky powiedział kiedyś, że ludzie, którzy posiadają władzę, doskonale rozumieją jedną rzecz – przemoc. I może właśnie dlatego historia przyszłości to historia przemocy, która jest teraz, tylko nierówno dystrybuowana.


Tekst ukazał się w magazynie „Opowiadanie” (Superwizje) nr 04/2016, w całości do poczytania na issuu.


tekst: Beata Bartecka, grafika: Hubert Jerzy Kielan