?>
 
P

Pierwsza sytuacja. Jest środek sierpnia, popołudniowa godzina. Przed chwilą skończyła się krótka, intensywna letnia burza, znowu wrócił upał. Siedzimy z Marzeną Krzemińską-Baluch w galerii SiC! BWA Wrocław, gdzie trwa jej wystawa Ucieczka po chwile samotności. Dziś ma się odbyć oprowadzanie, czekamy na publiczność. „Mam nadzieję, że nikt nie przyjdzie – mówi, śmiejąc się, Marzena. – Wolę wrócić do monotonnego szlifowania szkła, niż opowiadać o swoich pracach”. To zdanie chodziło za mną przez następne tygodnie, stało się kluczem, wytrychem, a później punktem wyjścia konstrukcji tej książki.

Druga sytuacja. Pierwszy raz zdarzyło mi się to niedługo po otwarciu wspomnianej wystawy. Opowiadając o niej, popełniłam freudowską pomyłkę, zamieniając słowo w tytule: Ucieczka po chwile wolności. Przy pracy nad książką i tekstem nieustannie błąd powracał. Jak wirus. Z czasem zamienił się w fetysz, następnie w świadomą myśl, którą podążyłam, pisząc poniższe słowa.

Trzecia sytuacja. Od momentu, gdy po raz pierwszy rozmawiałam z Marzeną o roli mobilności w życiu artysty, nie mogłam się od tego tematu uwolnić. Jest niczym liczba 23, która wydaje się zakodowana w fundamencie naszego istnienia. Nieustannie się pojawia, czasami w zaskakujących momentach, kiedy na przykład czytam artykuł o Anthonym Bourdainie („I odwrotnie, życie i podróże odciskają na tobie ślady. Zazwyczaj te ślady na twoim ciele i w twoim sercu są piękne. Ale często też sprawiają ból”). Kolekcjonuję w głowie te wszystkie cytaty, nieustannie też dopytuję Marzenę, kiedy znowu wyjeżdża. Kiedy kolejna podróż. Kiedy kolejna ucieczka.

To są sytuacje, z którymi w głowie siadałam do pisania tego tekstu. Ale od początku.


Fragment tekstu, który ukazał się w książce „Marzena Krzemińska-Baluch” (Wydawnictwa: BWA Wrocław & ASP we Wrocławiu, 2019)