?>
 
N

Na wywiad umówiłyśmy się w jej mieszkaniu, które mieści się w niewielkiej miejscowości pod Poznaniem, w nowo wybudowanym osiedlu. Jeszcze w pociągu przeglądałam nieprzeczytane wcześniej informacje o projektantce, ale uświadomiłam sobie, że niekoniecznie interesuje mnie to, co jest nieustannie powtarzane. Chociaż jej projekt rodziny krojów Maria Theresia jest fascynujący, bardziej zastanawia mnie sposób jej myślenia i pracy, a także to, jak fakt wychowania się w cyrylicy ma wpływ na jej postrzeganie otaczającego świata z dominującą łacinką. Ciekawi mnie, jak się zmienia i dojrzewa jej postawa jako projektantki. Siadamy przy dużym stole w pokoju, który jest jednocześnie kuchnią, salonem i pokojem do pracy. Jest cicho i spokojnie, typowa atmosfera podmiejskich przestrzeni.

Opowiedz mi, proszę, więcej o własnych krojach. Jakie kierunki cię interesują, kiedy projektujesz dla siebie, gdy te potrzeby wychodzą z twojego wnętrza?

Viktoriya Grabowska: To zależy od projektu, ale za każdym razem interesuje mnie pewnego rodzaju badanie. Może to dotyczyć samej formy litery. Czasami badam granice czytelności, innym razem granice między konwencjami albo przedziałami w klasyfikacji pisma. Ale sporo też analizuję przez pryzmat funkcji, przeznaczenia kroju. Takim krojem jest Maria Theresia, jest on potrzebny do konkretnego zadania i to zadanie bardzo mocno definiuje projekt.

Opisujesz teraz dwa bardzo różne procesy.

W tym pierwszym procesie forma litery jest czymś bardzo otwartym. To ja ją definiuję na własnych zasadach lub na takich, jakie podpowiada projekt. Z kolei w drugim procesie te rzeczy są do pewnego momentu bardzo określone. Są czynniki, którym trzeba sprostać, i są zadania, na które trzeba odpowiedzieć. W jednym i drugim wypadku są elementy wspólne, ale część procesu wygląda zupełnie inaczej. Zauważyłam, że coraz bardziej zaczynam doceniać taką różnorodność w działaniu. Znajduję przyjemność w bardzo różnych projektach.

Zastanawiam się, czy w tym pierwszym procesie nie ma czasem więcej aspektu związanego z ego, pewnego rodzaju próżnością projektowania. Z kolei w drugim procesie jest znacznie więcej pokory.

Ciekawe, w jaki sposób o tym mówisz. Wydaje mi się, że projektowanie krojów jest działaniem, w którym tego ego ogólnie jest mniej. Jest wiele funkcji i ograniczeń technicznych, ale od pewnego etapu jest dużo bardzo dokładnej, precyzyjnej pracy. Na początku nauki jest również całkiem sporo frustracji, kiedy szlifuje się formę i uczy się tworzenia pewnego systemu. Trzeba wtedy zmierzyć się ze sobą, skonfrontować wizję z wymogami, umiejętnościami, kwestiami technicznymi. Z czasem zdobywa się więcej doświadczenia, ma się lepiej opracowany warsztat, także niby jest trochę lżej, ale wtedy już pojawiają się nowe wyzwania, projekty rosną. Jest to dość długi proces, chyba nie jest on zbyt ego-friendly. Myślę, że po prostu trzeba to lubić, i to, czy się chce tym zajmować, po części zależy od osobowości. Pamiętam, że kiedy projektowałam moje pierwsze litery na studiach, zafascynowało mnie to, że konstruuje się rzeczy zupełnie od początku, z niczego. Jest to rodzaj obcowania z formą na tak podstawowym poziomie, którego nie odnalazłam w żadnym innym działaniu w projektowaniu graficznym. To jest kreowanie atomu, który dołącza do projektu graficznego i go współtworzy.


Fragment wywiadu z książki „Typohistorie. Wywiady i artykuły o typografii i projektowaniu pisma” (Wydawnictwa: ASP we Wrocławiu, 2019), zespół redakcyjny: Beata Bartecka, Maciej Majchrzak, Iwona Matkowska.

rozmowa: Beata Bartecka, foto: Kris Pawlowski