?>
 
B

Biuro Zleceń działało przy centrali międzymiastowej na Purkyniego we Wrocławiu. Pracowało się od 8 do 20. Albo od 8 do 13, ale potem trzeba było przyjść na nocną zmianę, czyli od 20 do 24, następnie do 6 rano się spało i znowu praca do 13:00. Nocki wypadały chyba co cztery dni. Na nocnym dyżurze były nas zawsze dwie, rano była też pani Ela, niby-kierowniczka ze znacznie dłuższym stażem. Pokój był nieduży, oddzielony szybą od magnetofonów, znajdowały się dwa stanowiska oraz rozkładane fotele do spania. Była też szafka z podręcznymi materiałami, takimi jak encyklopedia 4-tomowa, wtedy rarytas, atlas świata czy zeszyt z wszystkimi ulicami Wrocławia i opisy jak gdzieś dojechać. Mieliśmy wykaz wszystkich miejscowości w Polsce. Dostawaliśmy wszystkie gazety na bieżąco, a także Biuletyn Filmowy za aktualnymi filmami, wraz z całą obsadą i krótkim streszczeniem. Nagrywaliśmy rozkłady jazdy, rozdzielone na trzy pory dnia. Te rozkłady to obowiązkowo ja nagrywałam, bo nikt tak szybko nie umiał przeczytać, by się zmieściło na dosyć krótkiej taśmie. Pogoda też była nagrywana, wyniki gier liczbowych, repertuar większych kin i teatrów. Pamiętam, że był problem z przeczytaniem tytułu Apocalypsis cum figuris. Nikt nie mógł tego dobrze wypowiedzieć. [śmiech]

Ludzie dzwonili przede wszystkim zapytać o odpowiedzi do krzyżówek, głównie z “Przekroju” – dlatego rano pierwsze co to rozwiązywałyśmy krzyżówki. Jak się ludzie zakładali, to też dzwonili. Były nawet takie tematy, które znaliśmy na pamięć: Kiedy zmarł Stalin? Kiedy zmarł Bierut? Kiedy była wymiana pieniądza? Kiedy Gagarin poleciał na Księżyc? Ile mostów było we Wrocławiu? Ludzie się sprzeczali i potem dzwonili do Biura, by to rozstrzygnąć. Mieliśmy też książkę kucharską i ludzie pytali o ciekawsze przepisy. Oprócz tego zamawiali u nas budzenia. W ten dni, kiedy wychodził “Przekrój”, to było najwięcej zgłoszeń. Poza tym większość telefonów to było po prostu podrywanie. Pamiętam, że bardzo często rozmawiałam z chłopakiem, który pracował przy zgłoszeniu niewypałów. Zwykle jego dyżury zgadzały się z moimi. Nigdy się nie spotkaliśmy. Dziewczyny często się umawiały na randki. Musiał cię czymś ciekawym zainteresować, by się chciało umówić. Pani Ela lubiła robić kawały, a miała taki głos, że trudno było poznać, że była już po 50-tce. Kazała na przykład stanąć mężczyźnie z podwiniętą nogawką przy słupie ogłoszeniowym. A potem żeśmy szły i widzimy, że stoi facet z podwiniętą nogawką i ma kwiatek w zębach.

By dostać pracę w Biurze, trzeba było przejść specjalne testy. Były nawet specjalne zatrudnione dwie panie psycholog. Liczyła się dobra wymowa, podzielność uwagi, grzeczność i też na bieżąco trzeba było być z wydarzeniami, zwłaszcza z kulturalnymi. Stale słuchałyśmy radio w pracy. Kiedyś jako przerywnik w grach liczbowych lub w pogodzie nagrałam piosenkę Je t’aime. Wiesz co się działo?! [śmiech] Myślałam, że mnie wywalą. Bywały kontrole. Przysłuchiwały się jak udzielasz informacji, czy jesteś odpowiednio uprzejma itd. Nie daj Boże, by kontrolerka złapała, że rozmawiasz prywatnie. Dlatego te rozmowy najczęściej prowadzone były nocą albo popołudniu, kiedy one były już po pracy. Jeśli tam podpadłaś, to wtedy nie było 5% premii, zwykle bez problemu wypłacanej.

Pracowałam w Biurze ponad rok, rozpoczęłam w kwietniu 1969, a skończyłam na koniec maja w 1970 roku. Zarabiałam 1138 zł miesięcznie. Oddawałam na dom dla mamy 1000 zł z pensji, zostawało mi 138 zł plus premia. Jak trzeba było buty czy coś, to sobie kupowałam, a jeszcze na papierosy mi starczało. [śmiech] Ale jak po nocy szłam do domu, czyli o tej 13, to strasznie mnie nogi w kostkach bolały. Do tej pory jak jestem niewyspana, to mnie bolą.

W czwartek, 24 lipca 1969 roku miałam nocny dyżur. Wczesnym wieczorem był telefon, mężczyzna chciał dowiedzieć się jak się udało lądowanie astronautów na Ziemi – właśnie wracali z Księżyca. Zadzwonił do nas, bo był ciągle w pracy i nic nie wiedział. Oczywiście my słuchaliśmy wiadomości radiowych. Zaczęliśmy rozmawiać. To musiał być wieczór, inaczej nie pozwoliłabym sobie na dłuższą rozmowę. Potem już rozmawialiśmy o wszystkim, a ponieważ Tadeusz opowiadał tak dużo ciekawych rzeczy, to się gadało. Że w pracy jest, bo jakiś projekt trzeba skończyć, a ja też o swojej pracy. Zadzwonił drugi raz, około 22. Teraz sobie przypominam, że było nas dwie na dyżurze, druga też Krystyna. Namówił nas, że o 24 po nas przyjdzie i pojedziemy do jego biura na kawę. Jeździł starym Wartburgiem. Wspominał, że niedawno był rozbity, bo krowę przejechał. I ta Krystyna z nami pojechała, a potem po godzinie przyznała się, że umówiła się z kimś innym, wtedy chyba z niewidomym poetą. I uciekła. [śmiech] Całą noc spędziłam z Tadeuszem w Biurze Projektów Przemysłu Włókienniczego, gdzieś okolice Puławskiego, Traugutta. Wypiliśmy wtedy kawę, jakieś ciastka. O 6 mnie odwiózł do pracy.

Zaczęliśmy potem często się spotykać. Tadeusz jako inspektor nadzoru dużo jeździł po Dolnym Śląsku. Jak miałam wolne, to zawsze jechałam. Dla mnie to była atrakcja. Może raz w życiu byłam w restauracji na obiedzie podczas wycieczki szkolnej. A z nim to ciągle – miał w końcu pieniądze z delegacji. Dla mnie to było coś takiego, że hej.

Wcześnie spotykałam się z mężczyznami trochę starszymi ode mnie, ale to był jakieś takie tam spotkania. Był kiedyś policjant w Kamiennej Górze, ale żeby mnie jakoś rajcował, to nie. Człowiek umawiał się na kawę do kawiarni, bo przecież nie będzie siedział kołkiem w domu. Dopiero przy Tadeuszu na amen wpadłam, jak śliwka w kompot.

Przede wszystkim strasznie zaimponowała mi jego bardzo szeroka wiedza, a po drugie – szacunek do kobiet. Nie mówiąc o tym, że trochę mnie wyleczył z moich kompleksów. Raz, że z takiej małej miejscowości pochodziłam, prawie ze wsi. I tak dużo rzeczy wiedziałam, mama prenumerowała gazety i wszystkie od deski do deski czytałam. W kuchni wprowadziłam nowe przepisy czy przyprawy, bo wcześniej w domu oprócz kminku, liście laurowego, angielskiego ziela to mama nic nie używała. Dużo wiedziałam, ale dużo się przy nim nauczyłam. Tadeusz nie robił z tego problemu, że coś nie wiem. On wszystko wiedział co i jak. [śmiech] Miałam więc trochę kompleks małego miasteczka. Na temat swojego wyglądu też miałam, a on zawsze mówił, że jestem bardzo podobna do Marleny Dietrich. Nie wiem, gdzie on widział to podobieństwo, ale zawsze tak mówił. [śmiech] Tak sobie kiedyś pomyślałam, że Tadeusz nigdy nawet w złości nie powiedział brzydkiego słowa na mnie czy nazwał mnie głupią. Nigdy. Miał taki duży szacunek do kobiet. A przecież w swoim domu czego innego doświadczyłam.

A wygląd? Tadeusz był szczupły, do tej pory nie podobają mi się mężczyźni mocno otyli. Miał trochę taki wygląd przedwojennego amanta. I podobało mi się to, że dużo czytał. Też byłam przecież wariatką na punkcie książek. Bardzo często chodziliśmy do kina, bo wspólnie uwielbialiśmy kino. Spotykaliśmy się ze znajomymi, wyskakiwaliśmy gdzieś nad wodę.

Tadeusz nie bardzo chciał rozmawiać o czasach wojny i obozu. Raz kiedyś się otworzył przy koleżankach z pracy, trochę starszych ode mnie, i wtedy dużo rzeczy się dowiedziałam. A tak nie chciał. Za to chętnie opowiadał historie po wojnie.

Z czasem do mnie dotarło, że wtedy mama nie miała czasu za bardzo się nami zajmować, bo układała na nowo swoje życie, po rozwodzie i przeprowadzce do Wrocławia. Nie mówiąc o tym, że ją na siłę wydali za mąż, więc ona się w ogóle nie wtrącała w nasze wybory. Absolutnie. Tadeusz z nią bardzo się lubili. Równolatki. [śmiech]

Pamiętam raz, jak Tadeusz się rozchorował, miał grypę z wysoką gorączką. U nas jeszcze mieszkał dziadek, w jednym pokoju z moim młodszym bratem, praktycznie nie wychodził, głównie leżał. Przywiozłam Tadeusza do mojego i mojej młodszej siostry pokoju i tam go kurowałam, ale tak, by dziadek się nie dowiedział. [śmiech]

Z jego rodziną nie miałam dużego kontaktu. Jego rodzice mnie przyjęli normalnie. Chociaż jak pierwszy raz byliśmy ich odwiedzić, to oddzielnie nam spanie zrobili. Ślub wzięliśmy dopiero po 6 latach.

Pamiętam jak ta pani Ela z Biura Zleceń mi mówiła: “Co ty robisz? Tyle starszy. Umrze i będziesz sama.” Pamiętam, że stałam przy oknie oparta o grzejnik i mówię: “Pani Elo, to ja wolę krótko, ale szczęśliwie pożyć z nim, niż wybrać sobie kogoś, z kim będę potem nieszczęśliwa.”

W sumie to nie pamiętam tamtej nocy. Bardziej pamiętam inne momenty, na przykład jak byliśmy w kinie Polonia. Nie pamiętam ani tytułu, ani nawet o czym był film. W jednej scenie dziewczyna jechała metrem i zajadała takie duże żółto-zielone jabłko. Jak wyszliśmy z kina, to dostałam fioła, tak mi się chciało takiego jabłka, a sklepy oczywiście pozamykane. Myślałam, że oszaleję.


Beata Bartecka, 24 lipca 1969, rozmowa i zdjęcie z albumu, 2016
projekt graficzny dla publikacji Midnight Show IV: Maciej Lizak


Zrealizowane w ramach Midnight Show IV (kuratorzy: Katarzyna Roj, Michał Grzegorzek, Stach Szabłowski), projektu organizowanego przez galerię Dizajn BWA Wrocław w ramach sceny artystycznej 16. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty.


tekst: Beata Bartecka, foto: archiwum rodzinne