Jak według ciebie można uczyć o ilustrowaniu? Z jednej strony to dziedzina bliska sztuce pięknej…
Patryk Mogilnicki: Tak, ale trzeba pamiętać, że jest to również sztuka użytkowa. Powinno się uczyć tego, że nie jest to wypowiedź czysto artystyczna i oderwana od kontekstu, chyba że pracujemy nad własnym projektem. W takim wypadku wszystko jest dozwolone. W przeciwnym razie mamy klienta i jego zlecenie. Jak bardzo złożone i krepujące nasze twórcze instynkty, dowiemy się już za chwilę. Należy pamiętać o pragmatycznym aspekcie całości, uczyć jak pracować z klientem, jak się zabezpieczyć przed niekończącymi się poprawkami, jakie umowy podpisywać, na co zwracać uwagę, żeby nie zostać zakładnikiem niekończącej się gehenny w postaci alternatywnej wersji ilustracji do alternatywnej wersji ilustracji i poprawki na poprawce. Podczas moich zajęć na Kopublikacji zadałem rysownikom zilustrowanie konkretnego tekstu do magazynu o konkretnym profilu. Uczestnicy najpierw mieli zaprezentować szkice, a potem po akceptacji i wyborze zrobić już ostateczną ilustrację. Na każdym etapie dużo rozmawialiśmy i omawialiśmy wspólnie aktualne zagadnienia. Efektem miała być ilustracja, w której powinna być i metafora, i dialog z tekstem, własne przemyślenia zawarte w ciekawej i intrygującej formie graficznej, a żeby było trudniej odpowiedniej dla wybranego magazynu.
Jak ty się uczyłeś?
Studiowałem grafikę warsztatową na poznańskiej ASP, nie byłem w pracowni ilustracji, jak lubię żartować: dzięki temu nie udało im się mnie do niej zrazić. Niemniej każdy zadany temat działa na podobnych warunkach, czy jest to zlecone zdjęcie, plakat czy malowanie martwej natury. Każdy widzi to inaczej, każdy filtruje to przez siebie. Ważna jest synteza, która przemówi do odbiorcy i będzie na temat. Ale muszę powiedzieć, że brakowało mi bardzo na początku i czasem ciągle brakuje takiej konkretnej, pragmatycznej wiedzy, która pozwala zabezpieczyć się w trakcie pracy z klientem. Nie umowy, która chroni tylko jego interesy, ale również dba o ilustratora. Negocjowanie stawek, asertywność na pewnych etapach, cała ta psychologiczna gra.
Jak zacząłeś pracować dla prasy?
Współpracę z magazynami zacząłem od wysłania historyjek obrazkowych, które sam wymyśliłem, do miesięczników „Max” i do „Filmu”. Były to czasy, kiedy tego typu rzeczy wysyłało się tradycyjną pocztą. Chodziło się do kiosku czy Empiku, by spisać z gazet adresy, na które warto byłoby wysłać swoje portfolio. Teraz z jednej strony jest znacznie łatwiej, bo wszystko jest w necie, można przygotować maila i puścić go w tej samej formie do setki osób. Z drugiej natomiast ludzie w redakcjach pewnie zasypywani są codziennie dziesiątkami maili, których nawet nie czytają, a kiedyś dostawali list z portfolio raz na jakiś czas, więc na pewno byli go ciekawi.
A jak uczyć o kwestiach estetycznych?
To kwestia wrażliwości i czucia. Trzeba być ciekawym świata i otwartym. Na pewno może w tym pomóc na pewnym etapie dobra szkoła, zwłaszcza kiedy chodzi o dzieci czy ludzi młodych. Nasiąka się pewnymi rzeczami przez całe życie, one nas kształtują. Musimy tylko dokonać selekcji, a na samym początku to nasi rodzice muszą jej dokonać.
Kiedyś można było bardziej przetrawić wizualny świat, prace innych ilustratorów i pojawiające się trendy.
Te trendy nie były aż tak widoczne jak teraz, kiedy masz stronę typu Behance i widzisz wszystko jak na dłoni. Wszystkiego było mniej. Nie byliśmy tak zasypywani jak obecnie. Łatwiej było wyrobić swoją drogę, nie znając cudzych. Teraz widać, jakie są mody, różne trendy w kolorze, ilustracji wektorowej, w dużej mierze ilustracja stała się po odstawieniu tradycyjnych metod i przesiadce na graficzne programy komputerowe bardziej płaska i syntetyczna. Wpływ na to mają nowe technologie i media, internet, smartfony, czyli to, że na ilustracje patrzymy przez ekran.
Wydaję mi się, że w projektowaniu jest jeszcze trudniej, gdyż poniekąd w ilustracji stawia się na oryginalność.
Nie do końca. Ludzie, którzy pracują w dziennikach czy magazynach, często nie mają pojęcia, że ktoś kopiuje styl kogoś innego. Nie widzą tego. Jest to przykre, ale dostrzec to można nawet w konkursach, gdy nagrody dostają ilustracje, które są podróbką innych prac. Każdy zamawawiający ma inne priorytety, nierzadko te najbardziej przyziemne, czyli bierzmy najtańszego. A najlepiej takiego co zbiera publikacje do portfolio i zrobi to za darmo. To nic, że nie ma jeszcze własnego języka, a jego styl jest wypadkową kilku innych ilustratorów podejrzanych w internecie, lub gorzej tylko jednego.
Co byś powiedział młodym ilustratorom?
Przede wszystkim powiedziałbym, żeby słuchali siebie. Wsłuchali się w to, co i jak chcieliby światu przekazać. Żeby zastanowili się, co i dlaczego lubią. Dlaczego podoba im się ten film, obraz, ta piosenka, książka czy ilustracja. By szkolili swój warsztat, eksperymentowali nawet niewygodnie, sprawdzali różne ścieżki. Z cierpliwością i pokorą. Na początku nie musi wychodzić. Niech celem nie będzie fajna, ładna ilustracja, którą od razu można się pochwalić na serwisie społecznościowym – bo to naprawdę nie jest żadne wyzwanie – tylko coś, co autentycznie chodzi wam po głowie, coś nad czym trzeba trochę popracować. Pokażcie się z czymś gotowym i przemyślanym.
Często u młodych ilustratorów widzę też inny problem. Ich prace idą w kierunku ilustracyjnym, bardziej powielają tekst niż z nim wchodzą w dialog.
Napisałaś „młodych”, więc poniekąd to może ich usprawiedliwiać. Może dialog przyjdzie z czasem, wraz z doświadczeniem, które jest niezbędne, by dobrze zilustrować tekst. Trzeba go zrozumieć, przepuścić przez siebie, swoją wrażliwość i na bazie jednej ilustracji zbudować własną artystyczną wypowiedź.
Wywiad jest częścią wystawy Kopublikacja. Wystawa nie tylko o książce w galerii Dizajn BWA Wrocław. Kopublikacja to wielomiesięczny cykl warsztatów dla projektantów i ilustratorów, którzy pracowali na przygotowaniem antologii opowiadań wybranych przez organizatorów Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania.
rozmowa: Beata Bartecka, foto: Paweł Jońca