(…) Właśnie, literatura. Tak to już jest z Pynchonem, że zanim przejdzie się do jego książek, wpierw pojawia się potrzeba opowiedzenia o jego wyjątkowej potrzebie prywatności. A zaraz potem trzeba tłumaczyć, dlaczego warto go czytać, mimo iż wszyscy mówią, że to zbyt trudne i wymagające, a na dodatek nigdy do końca nie wiadomo, o co chodzi w jego powieściach.
Przede wszystkim nie należy wierzyć w to, co zwykle mówi się o jego pisarstwie. Zwłaszcza internetowym poradnikom typu „Jak czytać Pynchona ”, w których nieustannie pojawiają się porady o potrzebie relaksu, cierpliwości i niewpadania w panikę, że się nic nie rozumie. Ale właśnie ta histeria może doprowadzić czytelnika do przyjemności czytania. Kiedy Edypa Maas w 49 idzie pod młotek – w jednej z najkrótszych i teoretycznie najbardziej przystępnych powieści – wikła się w historię pomiędzy dwiema firmami pocztowymi, sami dopatrujemy się śladów spisku w naszej codzienności. Kiedy Tyrone Slothrop, arcyparanoik w Tęczy grawitacji, przeżywa seksualną „małą śmierć” przy wybuchach rakiety V2 – wsłuchujemy się w swoje odruchy zaprogramowane przez niewidocznych inżynierów tego świata.
Poradniki ostrzegają też przed tysiącami bohaterów występujących u Pynchona (w Tęczy grawitacji naliczono się ich ponad 400). I pewnie większość z nich pozornie nic nie wnosi do fabuły . W rzeczywistości wnoszą oni wszystko do nastroju i klimatu, w którym zanurzamy się już od pierwszych stron. Można nieustannie śledzić aluzje w imionach i nazwiskach, jak w Wadzie ukrytej , gdzie postaci nawiązują do nazw roślin: Petunia, Japonica (odmiana kamelii), Charlock (Gorczyca) etc. I jakby było tego mało, Pynchon podejmuje miliony tematów , bawiąc się wiedzą z każdej dziedziny. Pisze o komiksach, programach telewizyjnych i seksualnych fetyszach, by zaraz przejść do nieoznaczoności Heisenberga, demona Maxwella czy magicznych grzybów i cyborgów, a wszystko zanurzyć w mitach amerykańskiego snu, problemie rasizmu czy filozoficznej spuściźnie po wieku rozumu. I nie boi się przeskakiwać do tematów z gównem w roli głównej (scena z filmu Trainspotting, gdy bohater zanurza się w muszli klozetowej, jest zaczerpnięta z powieści Pynchona).
Z tych powodów jego książki są nieprzekładalne na język filmowy, gdzie muszą nastąpić skróty, ominięcia, a opisy są zastąpione gotowym do odbioru obrazem. To właśnie kastruje całego Pynchona, gdzie owe niezrozumienie, przytłoczenie chaosem i mnogością stanowi sedno sprawy. Medium filmu zazwyczaj stwarza poczucie, że wszystko jest w zasięgu naszego rozumu, łatwo wyśledzić wszystkie postaci i spamiętać fabułę. Czytając zaś Pynchona, ciągle zmagamy się z niekończącą się interpretacją i poczuciem braku kontroli. Przyjemnie jednak jest zanurzyć się w jego pisarstwo tak jak Alicja nurkująca w króliczą dziurę albo słodka Dorotka dająca sięponieść trąbie powietrznej. Możemy wtedy zapomnieć o linearności fabuły czy przyczynowo-skutkowej relacji. Gdzieś tam pomiędzy przyjemnością odkrywania światów, budowaną przez doskonałe rzemiosło Pynchona, gdzieś tam ponad nieprzewidywalnym poczuciem humoru albo poniżej jego, kryje się czysta literatura. Nieprzemijająca, świeża, wieloznaczna, zabawna i emocjonująca. I co ważne, kiedy już zaakceptujemy wszechobecną paranoję, dostrzeżemy ogromne pokłady miłości i czułości, jakie pisarz, mimo entropii, chaosu i totalnego rozpadu, ma dla tego świata.
Tak jak w ostatnich akapitach Wady ukrytej, dla mnie na wiązujących do ostatnich słów Tęczy grawitacji i Bleeding Edge. Skrywają się tam chyba najbardziej czułe słowa Pynchona. Jest w nich miłość i wiara, że jako ludzie damy radę. „Wszyscy razem –”
Fragment tekstu, który ukazał się w magazynie „La Vie” nr 1/2015.
tekst: Beata Bartecka